„Żyć znaczy przeżywać straty” pisze Judith Schalansky, a zdanie to można jednocześnie uznać za truizm i za oszczędne w słowach, niezwykle trafne podsumowanie ludzkiej egzystencji. Im dłużej żyjemy, tym więcej tracimy: z naszego świata odchodzą ludzie, przedmioty, słowa. Coś, co miało być „na zawsze”, coś, co trwało i trwało jak lekcja najmniej lubianego przedmiotu w listopadowy poranek, ktoś, czyją obecność uznawaliśmy za oczywistą, znikają z naszego wyboru lub wbrew naszej woli. Im dłużej żyjemy, tym więcej do listy naszych strat możemy dopisać rzeczy, którym nie udało się zaistnieć. Każdy z podjętych przez nas wyborów unieważnia jednocześnie inne opcje, a po każdej takiej niezaistniałej rzeczy możemy odczuwać smutek. Zawód, którego nie będziemy już wykonywać, dzieci, które mogły być nasze, widok z okna, który przypadł komuś innemu, wspólna wyprawa do schroniska i wybór zwierzęcia, które nigdy nie nastąpiły.

Pomimo jednak, iż nasze życiowe doświadczenia wskazują na to, że ciągle coś tracimy, a bieg życia przypomina raczej krętą drogę pełną rozgałęzień i ślepych zaułków niż szeroką, prostą autostradę, kiedy myślimy o historii ludzkości, mamy tendencję do postrzegania jej jako prostej linii, prowadzącej ku postępowi. Ulegamy złudzeniu, że jako gatunek rozwijamy się konsekwentnie i sensownie, bez błądzenia, przerywania tuż przed rewolucyjną zmianą, bez popełniania wciąż tych samych błędów, bez tracenia naszych wspólnych skarbów. Autorka „Spisu paru strat” w dwunastu historiach przypomina nam, że wszystko dąży do entropii, rozkład i upadek są nieuniknione, a świat, który znamy składa się z rzeczy, które (jeszcze) ocalały, chociaż ich koniec także jest przesądzony. „Trzeba chyba poczytywać za szczęście, iż ludzkość nie zdaje sobie sprawy, jak wielkie idee, poruszające dzieła sztuki i rewolucyjne wynalazki zdążyła już utracić – czy to wskutek umyślnej destrukcji, czy zwykłą koleją rzeczy”, pisze Schalansky, po czym opowiada nam o kilkunastu stratach, z których być może nie zdawaliśmy sobie sprawy, a które po przeczytaniu pozostają z nami w postaci ukłucia żalu, że nie zobaczymy nigdy pierwszego filmu Friedricha Murnaua, nie zachwyci nas tygrys kaspijski w ruchu, nie przeczytamy utraconych wersów Safony.

„Spis paru strat” to zbiór niejednolity, trudny do zaklasyfikowania. Są w nim erudycyjne eseje, opowiadania, dla których nieistniejący już budynek czy obraz są raczej pretekstem niż głównym tematem, ale i takie, w których to twórca opowiada czytelni(cz)kom swoją historię. Nie da się ukryć, że są wśród nich teksty lepsze i gorsze, ale nawet lektura tych słabszych potrafi sprawić przyjemność, dzięki celnym spostrzeżeniom i klimatowi, który swoimi słowami kreuje autorka (oraz tłumacz – Kamil Idzikowski). Nie jest to książka dla każdego, nie jest to książka, którą czyta się szybko, jest to jednak na pewno książka, która – nieco paradoksalnie, biorąc pod uwagę tematykę – zostaje w nas na dłużej.

Alina Łysak, Filia nr 19

Książka znajduje się w finale Nagrody Angelus 2023. Od 18 września do 13 października można głosować na nią w plebiscycie czytelników na Nagrodę im. Natalii Gorbaniewskiej.